List Ojca Świętego Franciszka do Biskupów Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej: «Kultura nadużyć» raną zadaną wiarygodności Kościoła.
Drodzy Bracia!
13 września ubiegłego roku podczas spotkania z Prezydium Konferencji Episkopatu zasugerowałem wam, byśmy razem odbyli rekolekcje — czas skupienia, modlitwy i rozeznawania, jako konieczny i fundamentalny etap w drodze, ażeby w sposób ewangeliczny stawić czoła kryzysowi wiarygodności, który przeżywacie jako Kościół, i na niego zareagować. Widzimy w Ewangelii, że Pan w ważnych chwilach swojej misji oddalał się i spędzał całą noc na modlitwie, i zachęcał swoich uczniów do postępowania tak samo (por. Mk 14, 38). Wiemy, że rozwojowi wydarzeń nie sprosta żadna odpowiedź ani postawa; przeciwnie, wymaga on od nas, pasterzy, umiejętności, a zwłaszcza mądrości, by wygenerować słowo, będące owocem szczerego słuchania Słowa Bożego, na modlitwie i we wspólnocie, oraz cierpienia naszego ludu. Słowo zrodzone w modlitwie pasterza, który jak Mojżesz zmaga się i oręduje za swoim ludem (por. Wj 32, 30-32).
W trakcie spotkania powiedziałem kard. DiNardowi i obecnym biskupom o moim pragnieniu towarzyszenia wam osobiście przez parę dni w tych rekolekcjach, co zostało przyjęte z radością i nadzieją. Jako Następca Piotra chciałem przyłączyć się do was i razem z wami prosić Pana, żeby zesłał swojego Ducha, zdolnego «czynić wszystko nowe» (por. Ap 21, 5) i wskazywać drogi życiowe, którymi jako Kościół winniśmy podążać dla dobra całego ludu, który został nam powierzony. Pomimo podejmowanych starań ze względu na problemy logistyczne nie będę mógł wam towarzyszyć osobiście. Ten list ma w pewien sposób zaradzić niedoszłej podróży. Cieszy mnie również, że zaakceptowaliście propozycję, aby rekolekcje poprowadził kaznodzieja Domu Papieskiego ze swoim mądrym doświadczeniem duchowym.
Poprzez te słowa pragnę być bliżej was i jak brat rozważyć pewne aspekty, które uważam za ważne, i dzielić się nimi, a także pobudzać was do modlitwy i dodawać otuchy w poczynaniach, jakie podejmujecie w walce z «kulturą nadużyć», a także co do sposobu mierzenia się z kryzysem wiarygodności.
«Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich» (Mk 10, 43-44). Te słowa, którymi Jezus kończy dyskusję i ujawnia oburzenie, jakie rodzi się wśród uczniów, kiedy słyszą, że Jakub i Jan domagają się tego, by zasiadać po prawej i po lewej stronie Mistrza (por. Mk 10, 37), posłużą nam za myśl przewodnią w tej refleksji, którą pragnę przeprowadzić razem z wami.
Ewangelia nie boi się ujawniać i unaoczniać pewnych napięć, sprzeczności i reakcji, istniejących w życiu pierwszej wspólnoty uczniów — co więcej, zdaje się to robić ex professo — zabieganie o pierwsze miejsca, zazdrość, zawiści, układy, urządzanie się. Podobnie jak i wszystkie intrygi i spiski, które niekiedy potajemnie, a kiedy indziej publicznie były tworzone odnośnie do przesłania i osoby Jezusa przez władze polityczne, religijne i komercyjne tamtej epoki (por. Mk 11, 15-18). Te konflikty narastały, w miarę jak zbliżała się godzina Jezusa, Jego ofiarowania siebie na krzyżu, kiedy książę tego świata, grzech i korupcja zdawały się mieć ostatnie słowo, skażając wszystko goryczą, nieufnością i szemraniem.
Jak przepowiedział proroczo starzec Symeon, trudne i ważne chwile potrafią wydobywać na jaw tajemne zamysły, napięcia i sprzeczności, które istnieją w uczniach indywidualnie i jako wspólnocie (por. Łk 2, 35). Nikt nie może uważać się za wolnego od tego; jako wspólnota jesteśmy wzywani do czuwania, ażeby w takich chwilach nasze decyzje, wybory, działania i intencje nie były skażone (lub były możliwie jak najmniej skażone) przez te wewnętrzne konflikty i napięcia oraz żeby były przede wszystkim odpowiedzią daną Panu, który jest życiem dla świata. W chwilach największego zamętu ważne jest czuwanie i rozeznawanie, ażeby mieć serce wolne od obowiązków i od pozornych pewności, aby wsłuchiwać się w to, co najbardziej podoba się Panu w misji, która nam została powierzona. Wiele działań może być przydatnych, dobrych i potrzebnych, a wręcz mogą wydawać się słuszne, jednak nie wszystkie mają «posmak» Ewangelii. Pozwólcie, że powiem to w sposób kolokwialny: trzeba uważać, żeby «lekarstwo nie stało się gorsze od choroby». A to wymaga od nas mądrości, modlitwy, usilnego słuchania i braterskiej jedności.
- «Nie tak będzie między wami»
W ostatnich czasach Kościołem w Stanach Zjednoczonych wstrząsały rozliczne skandale, które najgłębiej dotykają jego wiarygodności. Są to burzliwe czasy w życiu licznych ofiar, które zaznały na swoim ciele nadużyć władzy, sumienia i seksualnych ze strony kapłanów, mężczyzn i kobiet konsekrowanych oraz wiernych świeckich; czasy burzliwe i krzyżowe dla tych rodzin i całego ludu Bożego.
Wiarygodność Kościoła została poważnie zakwestionowana i osłabiona przez te grzechy i przestępstwa, a zwłaszcza przez chęć ich przemilczania i ukrywania, co zrodziło większe poczucie niepewności, nieufności i braku ochrony u wiernych. Postawa ukrywania, jak wiemy, bynajmniej nie pomagała w zażegnywaniu konfliktów, a umożliwiła ich trwanie i głębsze ranienie istoty relacji, które dziś mamy obowiązek leczyć i uporządkować.
Jesteśmy świadomi tego, że popełnione grzechy i przestępstwa oraz wszystkie ich reperkusje na poziomie kościelnym, społecznym i kulturowym odcisnęły piętno i zadały głęboką ranę w sercu wiernego ludu. Napełniły go wątpliwościami, zdezorientowały i zrodziły zamieszanie; a to wykorzystywane jest często również jako pretekst, by nieustannie dyskredytować i kwestionować życie oddawane przez wielu chrześcijan, którzy «ukazują niezmierzoną miłość do ludzkości, jaką natchnął nas Bóg, który stał się człowiekiem» (por. Evangelii gaudium, n. 76). Za każdym razem, kiedy słowo Ewangelii przeszkadza lub staje się niewygodnym świadectwem, niemało jest głosów, które chcą je uciszyć, wskazując na grzech i niekonsekwencje członków Kościoła, a jeszcze bardziej ich pasterzy.
Znamię i rana przenoszone są także do wspólnoty biskupów, powodując właśnie nie ową zdrową i potrzebną konfrontację oraz napięcia właściwe dla żywego organizmu, lecz podział i rozproszenie (por. Mt 26, 31 b), będące owocami i odruchami z pewnością nie Ducha Świętego, lecz «nieprzyjaciela natury ludzkiej» (1), który czerpie więcej korzyści z podziału i z rozproszenia niż ze zrozumiałych napięć i niezgodności, typowych dla współżycia uczniów Chrystusa.
Walka z kulturą nadużyć, zranienie wiarygodności, jak również dezorientacja, zamieszanie i dyskredytacja misji domagają się i wymagają od nas nowej i zdecydowanej postawy w celu zażegnania konfliktu. «Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów — powiedziałby nam Jezus — uciskają je, jak gdyby byli ich panami, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami». Zranienie wiarygodności wymaga szczególnego podejścia, bowiem nie zaradza się mu poprzez woluntarystyczne dekrety czy po prostu ustanawianie nowych komisji bądź doskonalenie struktur organizacyjnych pracy, jak gdybyśmy byli szefami agencji zasobów ludzkich. Taka wizja sprowadza ostatecznie misję pasterza Kościoła do zwykłych obowiązków administracyjno-organizacyjnych w «przedsięwzięciu ewangelizacji». Powiedzmy to jasno — wiele z tych rzeczy jest potrzebnych, ale są niewystarczające, bowiem nie są w stanie przyjąć rzeczywistości i zmierzyć się z nią w jej złożoności, istnieje zatem niebezpieczeństwo, że sprowadzi się wszystko do problemów organizacyjnych.
Zranienie wiarygodności dotyczy najbardziej podstawowego poziomu naszych relacji. Możemy stwierdzić, że istnieje życiowa tkanka, która została zniszczona, i my jako rzemieślnicy jesteśmy wezwani do jej naprawienia. To wymaga umiejętności — lub nie — które posiadamy jako wspólnota, tworzenia zdrowych i dojrzałych więzi i przestrzeni, które potrafiłyby szanować integralność i intymność każdej osoby. Wymaga to zdolności zwoływania, aby rozbudzać i napełniać ufnością w tworzenie wspólnego projektu, szerokiego, pokornego, pewnego, umiarkowanego i przejrzystego. A to wymaga nie tylko nowej organizacji, ale także nawrócenia naszego myślenia (metanoia), naszego sposobu modlenia się, sprawowania władzy i zarządzania pieniędzmi, podejścia do władzy, a także naszego odnoszenia się do siebie nawzajem i do świata. Celem przemian w Kościele jest zawsze wzbudzanie i stymulowanie ustawicznego stanu nawrócenia misyjnego i duszpasterskiego, co umożliwiałoby nowe drogi kościelne, coraz lepiej odpowiadające Ewangelii, a tym samym szanujące godność ludzką. Wymiarowi programowemu naszych działań powinien towarzyszyć ich wymiar paradygmatyczny, który ukazuje ducha i sens tego, co się robi. Jeden wymaga drugiego i obydwa potrzebują siebie nawzajem. Bez tego jasnego i zdecydowanego zdefiniowania wszystkiemu, co się zrobi, grozić będzie zabarwienie autoreferencyjnością, samozachowaniem i samoobroną, toteż skazane będzie na opadnięcie niczym «pusty worek». Być może będzie to ciało o dobrej strukturze i dobrze zorganizowane, lecz bez ewangelicznej siły, gdyż nie pomoże być Kościołem bardziej wiarygodnym i dającym świadectwo, lecz będzie niczym «miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący» (1 Kor 13, 1).
W nowej porze Kościoła potrzeba zasadniczo pasterzy będących nauczycielami rozeznawania przejścia Boga w historii Jego ludu, a nie zwykłych administratorów, bowiem o ideach się dyskutuje, ale sytuacje życiowe się rozeznaje. Dlatego pośród przygnębienia i zamieszania, jakich doznają nasze wspólnoty, naszym obowiązkiem — przede wszystkim — jest znalezienie wspólnego ducha, mogącego pomóc nam w rozeznawaniu, nie po to, abyśmy osiągnęli spokój, będący owocem ludzkiej równowagi czy demokratycznego głosowania, które doprowadziłoby do «zwycięstwa» jednych nad drugimi — to nie! Lecz kolegialnie ojcowskiego sposobu podejścia do obecnej sytuacji, który chroniłby — przede wszystkim — przed desperacją i duchowym osieroceniem lud, który nam został powierzony (2). To pozwoli nam lepiej zanurzyć się w rzeczywistości i starać się ją zrozumieć oraz wsłuchiwać się w nią od środka, nie pozostając jej więźniami.
Wiemy, że chwile zamętu i próby zazwyczaj zagrażają naszej wspólnocie braterskiej, lecz wiemy także, że mogą się przemienić w momenty łaski, które umocnią nasze poświęcenie Chrystusowi i uczynią je wiarygodnym. Ta wiarygodność nie będzie miała źródła w nas samych ani też w naszych mowach czy w naszych zasługach, ani w naszej osobistej czy wspólnotowej reputacji, będących symbolami naszych roszczeń — niemal zawsze nieuświadomionych — by usprawiedliwiać się wobec samych siebie w oparciu o nasze siły i zdolności (lub nieszczęście drugiego). Wiarygodność będzie owocem zjednoczonego ciała, które uznając siebie za grzeszne i ograniczone, potrafi głosić konieczność nawrócenia. Bowiem nie chcemy głosić samych siebie, ale Tego, który za nas umarł (2 Kor 4, 5), i dawać świadectwo o tym, że w najmroczniejszych chwilach naszej historii Pan jest obecny, otwiera drogi i namaszcza zniechęconą wiarę, zranioną nadzieję i uśpioną miłość.
Indywidualna i wspólnotowa świadomość naszych ograniczeń przypomina nam, jak powiedział św. Jan xxiii, że «władza nie może uważać siebie za zwolnioną z poddania się innej, wyższej» (3), i dlatego nie może się izolować w swoim rozeznawaniu i w dążeniu do wspólnego dobra. Wiara i świadomość ogołocone z aspektu wspólnotowego, jak gdyby to był «trascendentalizm Kanta», stopniowo zaczynają głosić «Boga bez Chrystusa, Chrystusa bez Kościoła, Kościół bez ludu» i będą przedstawiały błędne i niebezpieczne przeciwstawienie między bytem indywidualnym i bytem kościelnym, między Bogiem będącym czystą miłością i ofiarowanym ciałem Jezusa Chrystusa. Co więcej, może zachodzić niebezpieczeństwo, że ostatecznie uczyni się z Boga «bożka» określonej istniejącej grupy. Ustawiczne odnoszenie się do powszechnej komunii, jak również do Magisterium i do tysiącletniej Tradycji Kościoła ocala wierzących od absolutyzowania «partykularyzmu» jakiejś grupy, danego okresu, danej kultury w łonie Kościoła. Katolickość przejawia się również w naszej umiejętności, jako pasterzy, uczenia się słuchania siebie nawzajem, pomagania i przyjmowania pomocy, pracowania razem i przyjmowania bogactwa, jakie inne Kościoły mogą wnosić w naśladowanie Jezusa Chrystusa. Katolickość w Kościele nie może sprowadzać się tylko do kwestii czysto doktrynalnej bądź prawnej, lecz przypomina nam, że w tym pielgrzymowaniu nie jesteśmy ani nie wędrujemy sami: «Gdy cierpi jeden członek, współcierpią wszystkie inne członki» (1 Kor 12, 26).
Ta zbiorowa świadomość, że jesteśmy ludźmi grzesznymi, ustawicznie się nawracającymi, ale zawsze zbulwersowanymi i przygnębionymi tym wszystkim, co się wydarzyło, pozwala nam złączyć się uczuciowo z naszym ludem i uwolni nas od szukania błędnych, pospiesznych i próżnych tryumfalizmów, które chcą raczej zabezpieczać przestrzenie, niż zapoczątkowywać i wzbudzać procesy. Ochroni nas przed uciekaniem się do znieczulającego poczucia bezpieczeństwa, które nam uniemożliwia zbliżenie się i zrozumienie rozmiaru tego, co się wydarzyło, i tego następstw. Z drugiej strony, sprzyjać będzie poszukiwaniu odpowiednich środków, niezwiązanych z próżnymi aprioryzmami ani nieskamieniałych w sztywnych sformułowaniach, które utraciły zdolność przemawiania do ludzi naszych czasów i ich poruszania (4).
Jedność uczuciowa ze sposobem odczuwania naszego ludu, z jego utratą zaufania skłania nas do sprawowania kolegialnie duchowego ojcostwa, które nie będzie banalizowało odpowiedzi i nie uwięźnie w postawie obronnej, lecz które będzie usiłowało nauczyć się — jak to uczynił prorok Eliasz pośród swojego przygnębienia — słuchać głosu Pana, który nie znajduje się ani w wichurze, ani w trzęsieniach ziemi, ale w spokoju, który rodzi się z wyznania cierpienia we własnej aktualnej sytuacji i pozwala raz jeszcze wezwać się Jego słowu (por. 1 Krl 19, 9-18).
Ta postawa wymaga od nas decyzji o porzuceniu, jako modus operandi, dyskredytowania i delegitymizacji, czynienia się ofiarami i ganienia w sposobie odnoszenia się, a przeciwnie, robienia miejsca łagodnemu powiewowi, który może nam dać tylko Ewangelia. Nie zapominajmy, że «brak szczerego uznania, przecierpianego i przemodlonego, naszych ograniczeń uniemożliwia łasce lepsze działanie w nas, gdyż nie zostawia jej miejsca na tworzenie owego możliwego dobra, które włącza się w szczery i rzeczywisty proces wzrastania» (5). Wszelkie wysiłki, jakie podejmiemy, aby przerwać błędne koło nagan, delegitymizacji i dyskredytacji, unikając szemrania i zniesławiania, w perspektywie procesu zaakceptowania na modlitwie i ze wstydem naszych ograniczeń i grzechów, pobudzając do dialogu, konfrontacji i rozeznawania — to wszystko usposobi nas do znalezienia dróg ewangelicznych, pobudzających do pojednania i wiarygodności i je promujących, czego wymagają od nas nasz lud i misja. Uczynimy to, jeżeli będziemy zdolni zaniechać przerzucania na innych naszego zamieszania i niezadowolenia, które stanowią przeszkodę do jedności (por. Evangelii gaudium, n. 96), i jeżeli będziemy mieli odwagę razem uklęknąć przed Panem i pozwolić, by przemówiły do nas Jego rany, w których będziemy mogli zobaczyć rany świata. «Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów — powiedziałby nam Jezus — uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami».
- «Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich»
Wierny lud Boży i misja Kościoła zbyt wiele już wycierpieli i cierpią z powodu nadużyć władzy, sumienia i seksualnych oraz niewłaściwego zarządzania nimi, aby dokładać im cierpienie z powodu widoku episkopatu podzielonego, który skupia się bardziej na dyskredytowaniu niż na szukaniu dróg pojednania. Ta rzeczywistość skłania nas do skierowania spojrzenia na to, co istotne, do wyzbycia się tego wszystkiego, co nie pomaga w ukazywaniu przejrzystości Ewangelii Jezusa Chrystusa.
Dziś wymaga się od nas nowej obecności w świecie, zgodnej z krzyżem Chrystusa, która krystalizowałaby się w służbie ludziom naszych czasów. Przypomnę słowa św. Pawła vi z początku jego pontyfikatu: «Trzeba stać się braćmi ludzi, jeżeli chcemy być ich pasterzami, ojcami i nauczycielami. Atmosferą dialogu jest przyjaźń. Co więcej, służba. O tym wszystkim powinniśmy pamiętać i uczyć się wprowadzać w życie, zgodnie z przykładem i poleceniem, jakie nam dał Chrystus (J 13, 14-17)» (6).
Nie jest to postawa domagania się dla siebie pierwszych miejsc, ani też sukcesu i poklasku dla naszych aktów, lecz wymaga ona od nas, pasterzy, fundamentalnej opcji — pragnienia bycia ziarnem, które zakiełkuje wtedy i tam, kiedy i gdzie Pan zechce. Jest to opcja, która nas ratuje przed uwięźnięciem w pułapce mierzenia wartości naszych wysiłków za pomocą kryteriów funkcjonalności i skuteczności, które rządzą światem interesów; drogą jest raczej otwarcie się na skuteczność i na przemieniającą moc królestwa Bożego, które niczym ziarnko gorczycy — najmniejsze i najmniej znaczące spośród wszystkich ziaren — zdolne jest przemienić się w krzew, który służy za schronienie (por. Mt 13, 32-33). Nie możemy sobie pozwolić pośród zawieruchy na utratę wiary w cichą, codzienną i czynną moc Ducha Świętego w sercu ludzi i w historii.
Wiarygodność rodzi się z ufności, a ufność rodzi się ze szczerej, codziennej, pokornej i bezinteresownej służby wszystkim, a zwłaszcza szczególnie umiłowanym przez Pana (Mt 25, 31-46). Służby, która nie ma być działaniem marketingowym czy zwykłą strategią dla odzyskania utraconego miejsca czy próżnego uznania w społeczeństwie, ale — jak zaznaczyłem w ostatniej adhort. apost. Gaudete et exsultate — należy «do samej istoty Ewangelii Jezusa» (7).
Powołanie do świętości chroni nas przed popadaniem w błędne sprzeczności bądź redukcjonizmy i przed milczeniem wobec środowiska skłonnego do nienawiści i do marginalizacji, do rozdzielania i do przemocy wśród braci. Kościół, będący «znakiem i narzędziem wewnętrznego zjednoczenia z Bogiem i jedności całego rodzaju ludzkiego» (Lumen gentium, n. 1), nosi w swojej istocie i w swoim łonie świętą misję bycia ziemią spotkania i gościnności nie tylko dla swoich członków, ale także dla całego rodzaju ludzkiego. Właściwe dla jego tożsamości i misji jest pracowanie niestrudzenie na rzecz tego wszystkiego, co może się przyczynić do jedności osób i narodów jako symbolu i sakramentu daru Chrystusa na krzyżu dla wszystkich ludzi, bez żadnego dyskryminowania — «nie ma już Żyda ani poganina, nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego, nie ma już mężczyzny ani kobiety, wszyscy bowiem jesteście kimś jednym w Chrystusie Jezusie» (Ga 3, 28). Jest to Jego największa posługa, tym bardziej, kiedy widzimy, że pojawiają się nowe i stare spory bratobójcze. Nasze wspólnoty muszą dziś w sposób konkretny i kreatywny dawać świadectwo o tym, że Bóg jest Ojcem wszystkich i że w Jego oczach jedyną możliwą klasyfikacją jest podział na dzieci i braci. Wiarygodność przejawia się także w takiej mierze, w jakiej pomagamy, razem z innymi osobami, splatać tkankę społeczną i kulturową, która nie tylko się rozpada, ale która skrywa w sobie i umożliwia nowe nienawiści. Jako Kościół nie możemy być więźniami jednych lub drugich okopów, lecz powinniśmy czuwać i rozpoczynać zawsze od najbardziej bezbronnego. Dlatego Pan nas zachęca, abyśmy byli, jak mówi Modlitwa Eucharystyczna v d, «w naszym świecie, podzielonym przez wojny i spory, narzędziami jedności, zgody i pokoju».
Jakże wzniosłe zadanie spoczywa w naszych rękach, bracia; nie możemy tego przemilczać ani uśmierzać z powodu naszych ograniczeń i braków! Przypomnę mądre słowa Matki Teresy z Kalkuty, które możemy powtarzać indywidualnie i jako wspólnota: «Tak, mam wiele ludzkich słabości, wiele ludzkich nędzy (…). Lecz On się uniża i posługuje się nami, tobą i mną, abyśmy byli Jego miłością i Jego współczuciem w świecie, pomimo naszych grzechów, mimo naszych nędz i wad. Uzależnia się On od nas, aby kochać świat i pokazać mu, jak bardzo go kocha. Jeśli zbytnio zajmiemy się sobą, to nie będziemy mieli czasu dla innych» (8).
Drodzy bracia, Pan bardzo dobrze wiedział, że w godzinie krzyża brak jedności, podział i rozproszenie, jak również strategie, aby się uwolnić od tamtej godziny, miały być największymi pokusami, jakich będą doświadczali Jego uczniowie; te postawy miały oszpecać i utrudniać misję. Dlatego On sam prosił Ojca, aby się o nich zatroszczył, ażeby w takich chwilach stanowili jedno, tak jak Oni, i żeby nikt się nie zatracił (por. J 17, 11-12).
Z ufnością i zagłębiając się w modlitwę Jezusa do Ojca, uczmy się od Niego i z mocnym postanowieniem rozpocznijmy ten czas modlitwy, wyciszenia i refleksji, dialogu i komunii, słuchania i rozeznawania, pozwalając, by On kształtował serce na swój obraz i pomagał odkrywać Jego wolę.
Tą drogą nie podążamy sami, Maryja od początku towarzyszyła wspólnocie uczniów i ją wspierała; przez swoją matczyną obecność pomagała sprawiać, aby wspólnota nie pozostawała osierocona w swej wędrówce z powodu indywidualistycznych zamknięć i pretensji do zbawienia się sama. Ona chroniła wspólnotę uczniów przed duchowym sieroctwem, które prowadzi do autoreferencyjności, i dzięki swojej wierze pozwoliła jej wytrwać w tym, co niepojęte, w oczekiwaniu, aż dotrze światło Boże. Prośmy Ją, aby nas zachowała w jedności i trwających, jak w dniu Pięćdziesiątnicy, aby Duch został wylany w nasze serca i pomagał nam w każdej chwili i w każdym miejscu dawać świadectwo o Jego zmartwychwstaniu.
Drodzy bracia, przez te rozważania łączę się z wami w tych dniach rekolekcji. Modlę się za was; proszę, wy módlcie się za mnie.
Niech Jezus wam błogosławi, a Święta Dziewica niech was strzeże.
Z braterskim pozdrowieniem
Franciszek
Watykan, 1 stycznia 2019 r.
(1) Św. Ignacy, Ćwiczenia duchowne, n. 135.
(2) Por. Jorge M. Bergoglio, Las cartas de la tribulación, n. 12, wyd. Diego De Torres, Buenos Aires, 1987 r.
(3) Pacem in terris, n. 47.
(4) Paweł vi, Ecclesiam suam, n. 39.
(5) Franciszek, Gaudete et exsultate, n. 50.
(6) Ecclesiam suam, n. 39.
(7) Franciszek, Gaudete et exsultate, n. 97.
(8) Matka Teresa z Kalkuty, Cristo en los Pobres, 37-38. Franciszek, Gaudete et exultate, n. 107.