– Kościół jako społeczność – duchowni i wszyscy ochrzczeni – jest lustrzanym odbiciem problemów społecznych. I to na różne sposoby. Jest stare powiedzenie: jakie społeczeństwo, takie duchowieństwo. Jeśli w społeczeństwie panują duża swoboda i tolerancja obyczajowa, promuje się rozwiązłość, to należy się spodziewać, że zjawisk negatywnych również w szeregach duchowieństwa będzie przybywać i będą one przybierały na sile – mówi o. Adam Żak, dyrektor Centrum Ochrony Dziecka w rozmowie z ks. Rafałem Skitkiem z redakcji “Gościa Niedzielnego”.
Ks. Rafał Skitek: Można odnieść wrażenie, że głównym problemem współczesnego Kościoła jest pedofilia. Mamy rzeczywiście aż tak duży kryzys?
O. Adam Żak: Kryzys na pewno jest, i to wcale nie mały. Jesteśmy świadkami jego kolejnej fazy. To próba zmierzenia się z tym, czego Kościołowi, niestety, nie udało się dokonać wcześniej, choć przecież już w 2002 roku Jan Paweł II zdiagnozował istotne elementy kryzysu wywołanego wykorzystywaniem seksualnym małoletnich. Mówił wtedy o dwóch elementach tego kryzysu. Pierwszy: dochodziło do wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży. I drugi: sposób, w jaki do tych wykroczeń podchodzili przełożeni kościelni. Oba elementy zraniły mocno Kościół i całe społeczeństwo.
W kolejnym etapie chodzi o…
…stanięcie w prawdzie przełożonych Kościoła. Próba oczyszczenia Kościoła została podjęta dosyć rzetelnie. Eksperci mówią, że w USA staje się on najbezpieczniejszym środowiskiem dla dzieci i młodzieży. Dotychczas jednak, niestety, większą uwagę skupiano na przestępstwach, a za mało na drugim elemencie: na błędach przełożonych i na kulturze instytucjonalnej, jaką reprezentowali. Mocno w tej kwestii wypowiedział się papież Benedykt XVI, mówiąc, że Kościół przymknął oczy na odpowiedzialność swoich przełożonych. I dodał, że jednym z punktów tego kryzysu jest brak poszanowania godności ofiar z powodu ochrony instytucji i błędnego podejścia do sprawców. To dramatyczne wyznanie. W podobnym tonie utrzymany jest list do Ludu Bożego papieża Franciszka opublikowany po ujawnieniu raportu pensylwańskiego.
Adresatem tego listu jest cały Lud Boży, nie tylko duchowni.
Tak, bo to wspólna troska wszystkich członków Kościoła. Jako ochrzczonym ma nam zależeć na godności każdego człowieka i wiarygodnym stylu życia, zwłaszcza duchownych. Myślę też, że żyjemy w czasach, w których Opatrzność nie tylko wskazuje na grzech i przestępstwo wykorzystania seksualnego, ale również – a może przede wszystkim – upomina się o prawa dzieci. O ich prawo do szczęścia. Do godnego życia. Bo te prawa dzieci są gwałcone na całym świecie. Wystarczy spojrzeć, jak to wygląda na różnych kontynentach. Zarówno w krajach bogatych, jak i biedniejszych. Myślę tu np. o Ameryce Łacińskiej, Azji czy Afryce. To powinno nam dawać do myślenia. Wniosek jest jeden: na dzieciach dokonywane są straszne przestępstwa.
Handel organami dziecięcymi, eksperymenty na najmłodszych, wyzysk w pracy?
Tak. Weźmy na przykład sektor turystyki seksualnej z krajów bogatych do ubogich. Tak brutalnie są wykorzystywane dzieci w Kenii, Kambodży, Tajlandii, na Filipinach i w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej. Są niewolnikami dewiacji seksualnych ludzi bogatszych. Za pieniądze.
Ale to raczej temat tabu. Nikt o tym głośno nie mówi. Podobnie zresztą jak o wykorzystywaniu seksualnym w rodzinach…
Mówi się, ale to nie przebija się do opinii publicznej. Nadużycia w dziedzinie seksualności w rodzinach są bardzo trudno wykrywalne. Jeszcze rzadziej dochodzi do ich ujawniania. Przeważa wstyd albo zmowa milczenia. I związek emocjonalny ofiary ze sprawcą. Często też strach. Dlatego nie dysponujemy dokładnymi danymi. Jednak tego typu przestępstw jest bardzo dużo. Także o te dzieci upomina się Opatrzność.
Kościół chyba jako jedyna grupa społeczna bije się w piersi i wchodzi na drogę oczyszczenia. Może być prekursorem w walce o godność i prawa tych dzieci?
Wprawdzie początkowy impuls dały media świeckie, ale Kościół bardzo się zmobilizował, by chronić dzieci. By być dla nich bezpieczną wyspą w świecie pełnym zagrożeń. I to naprawdę się udaje. W tym kierunku pracujemy. Są podejmowane bardzo intensywne działania. Tyle że znów wychodzą na jaw zaniedbania poczynione w przeszłości…
…które ciążą na współczesnym wizerunku Kościoła.
No tak. Jako Kościół – a zwłaszcza duchowni – w sprawie wykorzystywania seksualnego dzieci i młodzieży jesteśmy bardziej obserwowani niż jakakolwiek inna organizacja. Ale jest to w pełni uzasadnione. Bo przecież głosimy Ewangelię, nauczamy o godności każdego człowieka, upominamy grzeszników, zwracamy uwagę na kwestię wychowania, głosimy wymagającą moralność seksualną.
I boli, gdy tego typu nadużycia mają miejsce w gronie duchownych.
Z pewnością takie działania odbijają się w społeczeństwie szerszym echem niż podobne przestępstwa popełnione w innych środowiskach. Narażają też na szwank wiarygodność Kościoła instytucjonalnego. Osłabiają autorytet duchownych. Wszyscy to czujemy. Jest nie do przyjęcia, by Kościół zadowolił się rozwiązaniem połowicznym w swoich szeregach, ukrywając ciężkie błędy przełożonych.
Ale może wina za te wykroczenia z przeszłości to konsekwencja rewolucji seksualnej z 1968 roku? Obecnie też jesteśmy świadkami wszechobecnej kultury wyuzdania i wyzwolenia seksualnego.
Odpowiem tak: Kościół jako społeczność – duchowni i wszyscy ochrzczeni – jest lustrzanym odbiciem problemów społecznych. I to na różne sposoby. Jest stare powiedzenie: jakie społeczeństwo, takie duchowieństwo. Jeśli w społeczeństwie panują duża swoboda i tolerancja obyczajowa, promuje się rozwiązłość, to należy się spodziewać, że zjawisk negatywnych również w szeregach duchowieństwa będzie przybywać i będą one przybierały na sile. Oczywiście jeśli coś tak bardzo złego dzieje się w tej materii w Kościele, to jest to też pośrednio niewygodne lustro dla społeczeństwa. Bo to znaczy, że także tam istnieje poważny problem. Do tego dochodzi jeszcze prywatyzacja życia. Zewsząd słyszymy: „Z życia seksualnego nikomu nie muszę się tłumaczyć. To moja prywatna sprawa”. Już od lat 60. ubiegłego stulecia na temat „dobroci” współżycia seksualnego dorosłych z dziećmi powstało kilka przeróżnych teorii. Teoretyzowano, uważając, że istnieje coś takiego jak pedofilia dobra (pozytywna) i zła.
Dobra, czyli jaka?
Taka romantyczna, która wzorem antycznej Grecji uważa inicjację seksualną dziecka przez dorosłego za idealny środek wychowawczy. W niektórych środowiskach prezentowano ją jako szczególną wartość. Znalazła ona nawet poparcie polityczne w wielu krajach. We Włoszech w latach 70. Partia Radykalna, której przewodził Marco Pannella, proponowała obniżenie wieku zgody w kontaktach seksualnych do 12 lat. A w Niemczech, w kontekście skandali pedofilskich ujawnionych w tamtejszym Kościele w 2010 roku, media wyciągnęły na światło dzienne fakt, że przed laty organizacja Humanistische Union wydała manifest, w którym postulowano tzw. dobrą pedofilię jako metodę godnościowej edukacji seksualnej. Manifest podpisała m.in. pani Sabine Leutheusser-Schnarrenberger (wówczas członkini zarządu Humanistische Union), która później, w 2010 roku, była ministrem sprawiedliwości i najgłośniej ze wszystkich polityków krytykowała Kościół.
To wszystko brzmi absurdalnie. Zwłaszcza że społeczeństwo niemieckie jako jedno z pierwszych dość szybko i skutecznie zajęło się wykorzystywaniem seksualnym małoletnich. To wzorcowe podejście do problemu pedofilii?
Z punktu widzenia ochrony małoletnich z pewnością dość rzadkie, by nie rzec: wyjątkowe. Odnośnie do rozwiązania niemieckiego – jest ono wynikiem wypracowanej kultury współpracy instytucjonalnej między rządem a organizacjami społecznymi, w tym z Kościołami. Dlatego Niemcy nie skupili się tylko na skandalu w Kościele katolickim, lecz wykorzystali ten skandal, by zmierzyć się z problemem społecznym. To prawda, że w pierwszym momencie media zajęły się skandalem w Kościele. Dziesiątki tysięcy katolików opuściło Kościół katolicki. Ale eksperci i fachowcy oraz niektórzy politycy doskonale wiedzieli, że nie jest to tylko problem Kościoła, lecz jest to zjawisko społeczne. I dlatego z inicjatywy rządu kilka tygodni po wybuchu skandalu w Kościele katolickim został zwołany okrągły stół. Do wspólnych rozmów zaproszeni zostali przedstawiciele trzech ministerstw, Kościoły obydwu wyznań chrześcijańskich, związki i stowarzyszenia zrzeszające młodzież oraz eksperci. Ponadpółtoraroczne prace zaowocowały wypracowaniem wspólnej strategii ochrony dzieci i młodzieży.
Takie rozwiązanie przydałoby się społeczeństwu i Kościołowi w Polsce?
W Polsce mamy w miarę sensowne prawo karne, które działa dość dobrze, nadal brakuje nam jednak prewencji. Rzecznik Praw Dziecka kilkakrotnie postulował przez przynajmniej ostatnie półtora roku stworzenie narodowej strategii ochrony dzieci i młodzieży przed przemocą, nie tylko seksualną. Rząd odpowiadał, że mamy dobre instrumenty prawne w tym zakresie. My, Polacy, myślimy inaczej niż Niemcy. Na poziomie myślenia instytucjonalnego pod wieloma względami nadal pozostaliśmy krajem postkomunistycznym. Nie mam tu na myśli wcale biskupów, ale cały aparat państwa. Potrzebne są zarówno oczyszczenie, jak i struktury prawne zobowiązujące do działań zapobiegawczych. Bo z całą pewnością nie powinniśmy sobie wyobrażać, że po znalezieniu i ukaraniu sprawcy problem znika.
Jaka jest skala zjawiska pedofilii w społeczeństwie polskim?
Ostatnie badania retrospektywne mówią, że 12,4 proc. dzieci i młodzieży między 11. a 17. rokiem życia była wykorzystywana seksualnie. Podobnie jest w krajach zachodnich. Tak wynika z naukowego raportu „Dzieci się liczą 2017”, opublikowanego w zeszłym roku pod egidą Rzecznika Praw Dziecka przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę.
Wśród sprawców są też duchowni. Wiadomo, ilu dopuściło się takich czynów w Polsce?
Kościół instytucjonalny w naszym kraju nie dysponuje takimi danymi. Państwo też nie ma porządnych rejestrów kryminologicznych, z których można by się dowiedzieć, jak się przedstawia sytuacja w poszczególnych środowiskach zawodowych. Po prostu takie dane nie są gromadzone. Mam wrażenie, że gdyby nie Rzecznik Praw Dziecka, to nie byłoby też tak całościowych badań nt. sytuacji dzieci w Polsce. A takie dane są konieczne! Narodowa strategia ochrony dzieci przed przemocą pozwoliłaby uzupełnić i scalić wiele działających już mechanizmów chroniących dzieci oraz przyjąć jednolitą i pełną strategię ich ochrony. Niezależnie od tego Kościołowi potrzebna jest maksymalna przejrzystość. To zasada na wskroś ewangeliczna. Jako Kościół musimy też lepiej komunikować się ze społeczeństwem. Bo to właśnie z powodu słabej komunikacji powstaje wrażenie, że problem jest tylko w Kościele i że go ukrywamy. Gdy się bronimy, to przy słabej lub żadnej wiedzy na temat skali zjawiska czynimy to kiepsko, przerzucając odpowiedzialność na innych wskutek paniki moralnej. To jest dla mnie niepokojące.
W liście do Ludu Bożego papież Franciszek mówi wprost: najpierw post i modlitwa.
To pierwsze i ważne narzędzie, jakim dysponuje Kościół: uznać swój grzech i odwrócić się od niego. Uznać także, że przez inspirowane klerykalizmem sposoby działania instytucjonalnie stał się on współodpowiedzialny za krzywdę dzieci, za krzywdę wspólnot edukacyjnych, parafialnych i innych. Myślę, że papieżowi zależy na tym, by w Kościele powstała swego rodzaju masa krytyczna w celu zmiany mentalności w sprawie wykorzystywania seksualnego małoletnich, bo tylko w ten sposób będziemy zdolni pomagać społeczeństwu w jego różnorakich kryzysach. My, duchowni, nie jesteśmy ekspertami od wszystkiego. Potrzebna nam jest współpraca ze świeckimi fachowcami, z samorządami i organizacjami pozarządowymi.
I chęć stanięcia w prawdzie, o którą upomina się papież?
Tak. Myślę, że kluczowe jest tu oddziaływanie papieża na przełożonych: biskupów i wyższych przełożonych zakonnych. Papież oczekuje od przełożonych kościelnych uczciwej przejrzystości. Wie dobrze, że cnoty nie da się nakazać, dlatego odwołuje się do całego Ludu Bożego, by wsparł zmianę mentalności i struktur modlitwą i postem. Po wydarzeniach w Chile i po raporcie Wielkiej Ławy Przysięgłych z Pensylwanii nie da się rozwiązać problemów, chroniąc przełożonych kościelnych przed odpowiedzialnością za popełnione błędy. Wszyscy musimy zrobić rachunek sumienia i odnowić skalę wartości, tak by na pierwszym miejscu był człowiek, a nie instytucja. Bo tu chodzi o godność dzieci i wiarygodność głoszonej Ewangelii.
Tekst wywiadu ukazał się w “Gość Niedzielny” 35/2018, str. 30-33, pod tytułem “Prawda się liczy”.