(26. 07. 2021)
Od dłuższego czasu obserwuję to, co dzieje się w Kościele w Polsce w temacie wykorzystywania seksualnego osób małoletnich i bezbronnych. Jestem coraz bardziej przekonana, że musimy przejść całą drogę tych społeczeństw i Kościołów, które z tym problemem społecznym próbowały sobie radzić wcześniej. Ponad 10 lat temu, gdy zaczynałam bardziej systemowo angażować się w ten problem miałam nadzieję, że korzystając z doświadczeń tych, którzy przeszli już tę drogę wcześniej niż my w Polsce – tak jeśli chodzi o społeczeństwo, jak i o Kościół – nauczymy się na ich błędach i dynamika naszego mierzenia się z nim będzie przebiegała inaczej. Dzisiaj jednak widzę, że chyba nie ma możliwości, aby pewne procesy społeczne przyspieszyć.
Joanna Włodarczyk siedem lat temu w czasopiśmie Dziecko Krzywdzone [Vol 13, No 1 (2014)] opublikowała artykuł pt. „Rola backlashu w instytucjonalizacji problemu wykorzystywania seksualnego dzieci. Analiza przypadku Stanów Zjednoczonych pod koniec XX wieku”. Ten artykuł powinien należeć do podstawowych lektur tych, którzy dzisiaj wypowiadają się i piszą na temat wykorzystywania seksualnego małoletnich i osób bezradnych.
Dlaczego uważam za konieczne przypomnienie tego artykułu?
Autorka opisuje rolę backlashu, czyli wyraźnego sprzeciwu społecznego, który w Stanach Zjednoczonych w latach 80. i 90. był odpowiedzią na próby zwrócenia uwagi profesjonalistów i opinii publicznej na problem wykorzystywania seksualnego dzieci, jakie miało miejsce począwszy od lat 70. ubiegłego wieku. Ten sprzeciw odegrał niemałą rolę w procesie dochodzenia do instytucjonalnej odpowiedzi na to przestępcze zjawisko społeczne.
Ponieważ w Polsce i w pozostałych krajach postkomunistycznych konfrontacja z tym problemem jest opóźniona o ok. 30-40 lat, wydawało mi się kiedyś, że dynamika podejścia do problemu będzie u nas wyglądała trochę inaczej. Z perspektywy czasu widzę, że się myliłam. Dynamika procesów społecznych jest w Polsce taka sama, jak była w USA. Być może przebiega nieco szybciej. Po etapie zaprzeczania, że problem istnieje i po uznaniu, że jednak trzeba się nim zająć, czyli po legitymizacji problemu, w ostatnich dwóch latach w Polsce – moim zdaniem – nastąpił etap „epidemii”. Joanna Włodarczyk, cytując Chaffina i Reida opisuje, na czym ten etap polega: „Na początku nigdzie tego [wykorzystywania seksualnego dzieci] nie widzieliśmy, następnie to zobaczyliśmy, a potem myśleliśmy, że widzimy to wszędzie. Ponieważ liczba przypadków rosła z każdym rokiem, powstała obawa, że wykorzystywanie seksualne osiągnęło poziom epidemii”.
W Polsce nie widzimy jeszcze, że mamy do czynienia z problemem społecznym, natomiast wydaje się on wszechobecny w Kościele, jakby jedynie krzywda dokonana na dzieciach i osobach bezbronnych cechowała urzędowych przedstawicieli Kościoła, a ukrywanie tej krzywdy było głównym zajęciem ich przełożonych. Jest to czas, w którym wielu czuje się powołanych i kompetentnych do wypowiadania się na ten temat, uważa się za „specjalistów” posiadających klucz do rozwiązania problemu. Wiele spraw, które są opisywane, nie jest mi znanych. Są natomiast takie, które znam z dokumentów źródłowych. To, co czytam o nich w relacjach medialnych i to co czytam w dokumentach źródłowych nierzadko dość znacząco się różni. Dlatego mam dystans do tego, o czym piszą kolejni dziennikarze i publicyści. Nie wiem, czy ta rozbieżność jest świadomym działaniem piszących, czy jest tylko ograniczoną wiedzą. Próby opisywania historii o tym, jak Kościół w Polsce odpowiada(ł) na problem, są często bardzo subiektywne, oparte jedynie na postrzeganiu osoby relacjonującej, a nie na faktach. Mam wrażenie, że aktualnie jedynymi, którzy czują, że poważnie odpowiadają na krzywdę są ci, którzy o niej piszą lub głośno mówią, zapominając, że cały czas w tle jest mozolna, spokojna praca u podstaw.
Patrząc z mojego obserwatorium „na dole”, widzę już przejawy kolejnych etapów. Następnym etapem po „epidemii’ był w Stanach Zjednoczonych etap „opozycji i backlashu” – była to swoista kontrreakcja na powszechnie dominujący przekaz o wykorzystywaniu, która miała wiele kategorii i podkategorii, m.in. takich jak – zbiorowe zaprzeczanie, wskazywanie na męską dominację jako przyczynę wykorzystywania i kontekstualne podkreślanie wyjątkowej roli kobiet w zapobieganiu, podważanie wiarygodności osób skrzywdzonych, zwracanie uwagi na nieprawdziwe oskarżenia, na błędy profesjonalistów i in.
Konieczność odpowiedzi na krzywdę, jak i krytyka zbyt szybkiej, nieprofesjonalnej odpowiedzi na nią, która opierała się bardziej na dobrej woli i na potrzebie reakcji, aniżeli na kompetencjach, dobrych badaniach i analizie, wymusiły poważne zajęcie się tym tematem. Była to profesjonalizacja, standaryzacja, podjęcie badań i w końcu instytucjonalizacja, czyli odpowiedź instytucjonalna. To ostatni z opisywanych przez J. Włodarczyk etapów.
Kiedyś wydawało mi się, że moglibyśmy zacząć od końca bazując na doświadczeniu innych. Dziś – czekam, robiąc swoje, na ten ostatni etap po „epidemii” z nadzieją, że i my dojrzejemy tak w Kościele, jak i w całym społeczeństwie do etapu w którym „odpowiedź” będzie profesjonalna, poparta analizą i badaniami oraz zostanie zinstytucjonalizowana, tzn. że ochrona małoletnich i osób bezbronnych stanie się normą wyznaczającą działania tak państwa jak i Kościoła.
Zezwala się na kopiowanie w całości z podaniem źródła – cod.ignatianum.edu.pl