Kusz | Otrzymają wsparcie

Co w Polsce robi się, aby nie dochodziło do wykorzystania seksualnego małoletnich? Jakie zasady postępowania przyjął Kościół i gdzie poszkodowani mogą szukać pomocy – o tym wywiadzie dla „Przewodnika Katolickiego” mówi Ewa Kusz – psycholog – seksuolog, wicedyrektor Centrum Ochrony Dziecka przy Akademii Ignatianum w Krakowie.

Poniżej pełny tekst wywiadu:

Zranione osoby otrzymają wsparcie

z Ewą Kusz, psychologiem i seksuologiem, o prewencji nadużyć seksualnych w Kościele rozmawia Magdalena Guziak-Nowak

Uczestniczyła Pani w międzynarodowej konferencji na temat szans i ryzyka, jakie niesie duchowość w związku z problematyką wykorzystywania seksualnego małoletnich. Jednym z poruszanych tematów była prewencja. Co robimy w Polsce, aby nie dochodziło do nadużyć seksualnych?

– W Polsce prewencja jest w powijakach, zarówno jeśli chodzi o państwo, jak i Kościół. Nie ma rozwiązań strukturalnych, na tym polu działają jedynie organizacje pozarządowe, a największą z nich jest Fundacja Dzieci Niczyje. W Kościele niektóre męskie zgromadzenia, które pracują z młodzieżą, wprowadzają pewne zasady postępowania, procedury, ale są to pojedyncze przypadki. Daleko nam do całościowych rozwiązań.

A krakowskie Centrum Ochrony Dziecka, w którym Pani działa?

– W czerwcu 2013 r. o. dr Adam Żak SJ został mianowany koordynatorem ds. ochrony dzieci i młodzieży. Centrum Ochrony Dziecka powstało w 2014 r., ale to dopiero początek polskiej drogi. Do tej pory punktem ciężkości pracy Centrum było budowanie systemu odpowiedzi Kościoła na już zaistniałe przypadki wykorzystania.W najbliższym czasie chcemy podjąć tematykę prewencji, by pełniej chronić dzieci i młodzież. W planach jest m.in. przygotowanie studiów podyplomowych z profilaktyki przemocy i wykorzystania seksualnego wobec dzieci i młodzieży.

Jaki klimat towarzyszył powstaniu Centrum? Rok 2014 to czas kościelnych afer o podłożu seksualnym. Były zarzuty, że Państwa działania są trochę poniewczasie?

– Zarzuty są do tej pory. Wytyka nam się, że mówimy o prewencji, a nie myślimy o ofiarach, które już zostały skrzywdzone. To trudne, bo funkcjonujemy między przynagleniem osób, które doświadczyły krzywdy albo widzą konieczność działania na tym polu, a tymi, którzy nie dostrzegają w Kościele takiej potrzeby.

Są tacy?

– Są. Powtarza się u nas schemat z krajów zachodnich, którymi skandale seksualne wstrząsały wcześniej niż Polską. Mechanizm działania bardzo dobrze pokazał oparty na faktach film Spotlight (pisaliśmy o nim w „PK” nr 44, artykuł pt. Głośno o grzechu jest dostępny na www – przyp. MGN). Pierwsze nadużycia nagłośniono w USA w latach 80. – to tzw. pierwsza fala. To wtedy Episkopat USA przyjął Kartę Praw Dziecka. Był to pierwszy dokument kościelny dotyczący wykorzystania seksualnego wobec małoletnich. Problem polegał m.in. na tym, że jedni przestrzegali zawartych w nim procedur, a inni nie. Znacznie większa fala ujawnień pojawiła się w 2002 r. po publikacjach „The Bostone Globe” i dopiero wtedy w całym amerykańskim Kościele wprowadzono obligatoryjne normy postępowania. W tym momencie Kościół w Stanach Zjednoczonych ma wzorcowe standardy prewencji.

A Polska? Czy Kościół stworzył miejsca, gdzie zranione osoby mogą pójść i otrzymać zrozumienie i wsparcie?

– W zeszłym roku poprosiliśmy biskupów diecezjalnych o wydelegowanie przedstawicieli diecezji i zakonów, którzy będą przyjmować takie zgłoszenia. Jeśli więc ofiara chce zgłosić, że ksiądz z diecezji X lub zakonu Y ją wykorzystał, to są do tego wyznaczone osoby. Przeprowadziliśmy dla nich szkolenia na temat kwestii prawnych, skutków psychicznych i duchowych wykorzystania seksualnego oraz sposobów rozmawiania z poszkodowanymi.

Czy dziś funkcjonuje to w każdej diecezji?

– W większości struktur temat jest objęty odpowiednim staraniem. Ponadto poprosiliśmy o wydelegowanie osób, które będą pomagały duszpastersko osobom skrzywdzonym oraz środowiskom, z których pochodzi ofiara np. rodzinom czy wspólnotom ewangelizacyjnym, jeśli sprawcą okazał się ksiądz–lider takiej grupy. Te osoby też przeszły odpowiednie szkolenia. To działania Centrum z ostatniego roku.

Czy ofiary chcą zgłaszać nadużycia w strukturach kościelnych? Nie wolą pójść na policję?

– Zacznijmy od tego, że ofiary często w ogóle nie chcą zgłaszać przypadków wykorzystania seksualnego. Trudno im wyjść z tą sprawą poza gabinet psychologiczny czy też swoich najbliższych – rodzinę lub przyjaciół. Zdarza się, że ofiara zgłaszała fakt wykorzystania, gdy procedury postępowania nie były jeszcze tak czytelne jak dzisiaj, i nie została wtedy wysłuchana. Zraziła się i teraz nie chce o tym mówić. Inni nie ufają Kościołowi i mają o nim tak negatywne zdanie, że zgłaszają sprawę tylko do organów ścigania. Jednak jeśli w Kościele ma się coś zmienić, to o seksualnych nadużyciach trzeba mówić także tutaj.

Kto przyjmuje takie zgłoszenia?

– Księża.

Mam wątpliwość, czy to dobre rozwiązanie…

– W tym momencie nie da się tego inaczej zorganizować.

Siostra zakonna nie byłaby lepsza?

– Byłaby, oczywiście. Tak jest za granicą – zgłoszenia przyjmują głównie osoby świeckie, ewentualnie siostry zakonne. Jeśli zdarzają się mężczyźni, raczej nie są to kapłani. W Polsce, jak mówiłam, jesteśmy na początku drogi. Biskupi zdecydowali o utworzeniu punktów kontaktowych. Chcemy, aby w całym kraju było ich 4–5. Będą w nich pracowały kobiety – świeckie i siostry zakonne. Osoba pokrzywdzona będzie mogła zadzwonić albo spotkać się i porozmawiać. Osoba z punktu kontaktowego poradzi, gdzie zawiadomić o sprawie. Będzie też mogła pójść razem z ofiarą zgłosić wykorzystanie seksualne.

Na razie mogę się zwrócić do wydelegowanego kapłana. Co się dzieje po takim zgłoszeniu?

– Wytyczne watykańskiej instrukcji i nasze, polskie, są jasne. Jeśli przełożony uzna zgłoszenie za wiarygodne, ksiądz powinien być natychmiast odsunięty od pracy z dziećmi i młodzieżą do czasu wyjaśnienia sprawy. Pierwszy etap to tzw. dochodzenie wstępne, czyli zbieranie materiału dowodowego wskazującego, że zostało popełnione przestępstwo i wysłanie go do Kongregacji Doktryny Wiary. Kongregacja decyduje, co zrobić dalej, np. każe wszcząć proces. Zdarzają się też, chociaż bardzo rzadko, oskarżenia fałszywe. Wtedy trzeba przywrócić księdzu dobre imię.

Wróćmy do wzorcowych Stanów. Czy amerykańskie dobre praktyki możemy adaptować na polskie podwórko?

– Tak. Po pierwsze, struktury przyjmowania zgłoszeń i ochrony osoby, która doznała krzywdy, powinny być jeszcze lepiej zabezpieczone. W niektórych miejscach to kuleje i pewnie najczęściej nie wynika to z braku dobrej woli, ale powodem jest niewystarczająca wiedza i brak umiejętności. Po drugie, musimy pracować nad siecią pomocy dla osób pokrzywdzonych – gdzie konkretnie mogą pójść i jaką pomoc tam otrzymają: prawną, terapeutyczną, duszpasterską? W dobrych praktykach mieści się też pomoc osobie podejrzanej o popełnienie przestępstwa. Te działania są konieczne, aby dany ksiądz już nigdy więcej nikogo nie skrzywdził. Paradoksalnie jest to więc troska o ofiary – by historia się nie powtórzyła. Nie wystarczy odsunąć księdza od pracy z młodzieżą, suspendować go czy nawet wydalić ze stanu kapłańskiego. Trzeba mu tak pomóc, żeby już nigdy nie był sprawcą.

A wytyczne do pracy z dziećmi i młodzieżą?

– Bardzo dobre rozwiązania mają na tym polu także Niemcy, Irlandia czy Anglia. W tych krajach istnieje formalny wymóg szkoleń osób pracujących z dziećmi i młodzieżą. Ich głównym celem jest wyczulenie na sygnały dzieci, które doświadczyły krzywdy np. w szkole lub w domu. Ponadto, przydatne byłoby też opracowanie kodeksów zachowań w pracy z małoletnim, wskazujących m.in., że dorosły nie zamyka się w pokoju sam z dzieckiem.

Czy doświadczenie wykorzystania seksualnego przez księży wpływa na wiarę?

– Często tak. We wspomnianym filmie Spotlight jedna z ofiar mówi: „Została zniszczona moja wiara”. Wykorzystanie przekłada się też na zaburzenie postrzegania Kościoła instytucjonalnego. Ofiara dochodzi do wniosku, że ma swoją wiarę, ale nie chce mieć nic wspólnego z Kościołem. Jeśli ksiądz reprezentuje Pana Boga, rodzi się też pytanie, jaki jest Pan Bóg i gdzie On był, kiedy działa mi się krzywda.

A co mogę zrobić, kiedy skrzywdzona osoba obdarzy mnie zaufaniem i opowie o swoim dramacie?

– Trzeba iść obok niej, towarzyszyć, ale nie ma jednej recepty. Najlepiej byłoby zaproponować jej pomoc terapeutyczną, duszpasterską, zgłosić sprawę w strukturach kościelnych i u państwowych organów ścigania. Ale ofiara może nie być na to gotowa, a mówienie o swojej tragedii obcej osobie może stać się dla niej kolejną traumą. Musimy więc pomagać na warunkach, które ona ustali i pójść za jej potrzebami.

[wywiad ukazał się na łamach „Przewodnika Katolickiego” nr 14/216]

Zobacz więcej