Kusz | Ślepy zaułek „pedofilii w Kościele”

Zajmując się „oczyszczaniem” Kościoła z „pedofilii” zabrnęliśmy w ślepy zaułek, i to nie tylko w Polsce.

Sprawcy

Podejmujemy lub postulujemy podejmowanie badań, dlaczego kapłan wykorzystuje seksualnie. Chcemy wiedzieć, czy istnieje zależność pomiędzy „pedofilią” a celibatem i homoseksualizmem duchownych lub jakimiś innymi charakterystycznymi cechami księży. Robimy lub zapowiadamy statystyki i raporty, zaznaczamy na mapie miejsca występowania tego przestępstwa. Wprowadzamy „politykę zero tolerancji”, wyrzucamy sprawców ze stanu duchownego a nawet zastanawiamy się, czy nie należałoby ich ekskomunikować. To dla tej grupy sprawców postuluje się powołanie specjalnej komisji ekspertów badającej zjawisko. Zdiagnozowaliśmy, że spory udział w ułatwianiu tego przestępczego zjawiska ma uprzywilejowanie pozycji i roli kapłana w środowisku.

Tak, to wszystko ma swoje uzasadnienie i jest potrzebne, ale bez szerszego podejścia do zjawiska wykorzystywania seksualnego w społeczeństwie, bez rozpoznania jego społecznej skali i ewolucji form, bez systematycznego zbierania spójnych danych porównawczych, bez obowiązkowych programów prewencyjnych w instytucjach i programów resocjalizacyjnych dla wszystkich sprawców, osiągniemy jedynie zmniejszenie odsetka sprawców wśród duchownych i będziemy się tym szczycić. Ale czy zmniejszymy ilość sprawców wykorzystania seksualnego w Kościele rozumianym jako lud Boży? Czy zmniejszymy ilość sprawców w społeczeństwie? Twierdzę, że nie.

„Oczyszczając” Kościół z „pedofilii” wśród kleru, znów traktujemy Kościół jako korporację księży i biskupów, zapominając o całej reszcie Ludu Bożego. Likwidując niektóre skutki klerykalizmu, faktycznie go wzmacniamy przez podejście „kastowe”. Wzmacniamy wizję Kościoła jako instytucji nieskazitelnej, w której nie ma miejsca dla grzesznika. Oczywiście, trzeba zrobić wszystko, aby kapłan, siostra zakonna, katecheta i inni „funkcyjni” Kościoła nie krzywdzili dzieci, ale trzeba także robić wszystko, aby dzieci Boże nie były krzywdzone w jakimkolwiek innym środowisku.

Ofiary

“Kastowe” podejście mamy również do ofiar. Ma ono miejsce w ujawnianiu, zadość czynieniu oraz w prewencji. Uwaga Kościoła instytucjonalnego i opinii społecznej skupiona jest na ofiarach księży. To tymi ofiarami mamy się zajmować, je przepraszać, im zadośćuczynić także finansowo. Budując prewencję myślimy o tym, aby kapłan więcej nie krzywdził osoby małoletniej.

Tak, to wszystko jest konieczne, ale gdy zajmujemy się tylko jedną grupą ofiar, to co z pozostałymi? Kto przeprosi, kto pomoże i zadośćuczyni ofiarom innych sprawców pozarodzinnych? Kto pomoże i naprawi krzywdy wyrządzane w domach, gdzie dzieją się dramaty. Paradoksalnie stwarzamy system, w którym mamy „lepsze” i „gorsze” ofiary. Bez systemowej pomocy wszystkim pokrzywdzonym, bez ogólnospołecznej strategii prewencji jedynie się uspokoimy, że „coś” zrobiliśmy w Kościele, czy z Kościołem. Będziemy mieli poczucie dobrze spełnionego obowiązku, ale zapłacą za to inni pokrzywdzeni. Zapłacą wykluczeniem i jeszcze większą samotnością.

My

Oczekujemy, że to biskupi i inni przełożeni kościelni powinni przeprosić nie tylko za grzechy kapłanów – sprawców, lecz także za własne zaniedbania i błędy. Oczekujemy od nich jednoznacznych działań. Tak, słusznie oczekujemy, żeby świadomość i działania biskupów uległy zmianie. Mamy takich biskupów i innych przełożonych kościelnych, jakie mamy społeczeństwo. Czy naprawdę sądzimy, że gdyby biskupi rozliczyli się z własnych zaniedbań i błędów i je naprawili, to nagle wykorzystywanie seksualne w Kościele i społeczeństwie spadłoby znacząco? Nie przypuszczam, by takie myślenie znalazło potwierdzenie w faktach. Ale zapewne uspokoilibyśmy się, że to „oni”, od których słusznie wymagamy więcej, oczyścili się.

Jeśli wszyscy nie zrobimy rachunku sumienia uświadamiając sobie, gdzie nie zareagowaliśmy prawidłowo na krzywdę, która działa się obok, a której nie chcieliśmy zobaczyć, bo to „nie nasza sprawa”; jeśli nie zmienimy postępowania i nie zatroszczymy się wszyscy – każdy i każda z nas w swoim otoczeniu – o bezpieczeństwo dzieci, to nawet wymiana całego episkopatu i wyższych przełożonych zakonnych nie spowoduje zmniejszenia skali krzywdzenia dzieci. I dalej będziemy rozumieć, że Kościół to „oni”, od których możemy wymagać jako od „wybranych”. Nie „ja”, nie „my” – to „oni”. Czy nie jest to dalej klerykalizm pod zmienionym szyldem?

Brniemy w ślepy zaułek i mam nadzieję, że z niego wyjdziemy, nie szukając szybkich rozwiązań pod presją, ale zgodnie z zasadą rozeznawania poprzedzonego postem i modlitwą, aby to, co podejmiemy nie było znowu klerykalne, ale ewangeliczne.

Ewa Kusz